Twins of Destiny

13 min read

Deviation Actions

Annorelka's avatar
By
Published:
2.9K Views
Poniższy opis (szczególnie w dalszej części tekstu) zawiera sporo głupawkowych komentarzy, może być nieco niepoprawny politycznie oraz znajdą się spoilery. Ale tymi raczej nie należy się przejmować, bo wątpię czy ktokolwiek prócz mnie zdecyduje się serial obejrzeć (dlaczego - ANIMACJA, o czym napisze później). :(

"Twins of destiny" lub też "Les Jumeaux du bout du monde" to francusko-australijski serial animowany z 1991 roku. Autorem pomysłu i scenariusza jest "ojciec Złotych Miast" - Jean Chalopin, i to mnie skłoniło do zainteresowania się serią. ^^ Do tego akcja ma miejsce m.in. w Chinach. A w Chinach dzieje się akcja drugiej serii TZM. Byłam ciekawa, czy w "Twins of Destiny" nie znalazły odbicia wstępne plany dotyczące drugiego sezonu Złotych Miast. Około 1991 roku bowiem, twórcy zaczęli się wreszcie zbierać, by stworzyć planowaną kontynuację "Tajemniczych Złotych Miast" i odkryli smutny fakt, ze stracili cześć praw autorskich. Kompletowanie ich zajęło im 10 lat, a szukanie sponsora kolejne 10, dlatego drugi sezon ujrzał światło dzienne dopiero w 2013 roku.
Nie zdziwiłabym się, gdyby pan Chalopin, tracąc nadzieję na realizację drugiej serii, wrzucił swoje pomysły do innego serialu, nad którym pracował.
Logo by Annorelka

Fabuła z samego opisu zapowiada się świetnie! Chiny, 1985 rok, zła cesarzowa (postać historyczna!), zostaje poinformowana przez nadwornego astronoma o przepowiedni, że zostanie obalona przez dwoje dzieci, które właśnie przyszły na świat. Ilekroć dzieci chwytają się za ręce, wyzwalają magiczną moc, jedną z siedmiu, nadanych im przez boginię księżyca. Na dworze cesarzowej są jednak spiskowcy, pragnący zakończyć jej tyranię bojownicy o wolność - tajne stowarzyszenie Society of Freedom. Jednemu z członków stowarzyszenia, lekarzowi Shou Cow, udaje się przemycić dzieci, o których mówi przepowiednia - chińskiego chłopca i angielską dziewczynkę. Na karku ma jednak wysłanników cesarzowej, którymi dowodzi Człowiek z Siekierą (serio, nie pamiętam jak się nazywa). Umieszcza je jednak bezpiecznie na statku zmierzającym do Francji, którym dowodzi kaptain Tournier. Odbierający skrzynię z dziećmi marynarz - Martin Garcon, nie wie nic na temat jej "zawartości". Gdy wraz z kapitanem odkrywają, że maja na pokładzie dwoje dzieci oraz szkatułkę z starochińską przepowiednią, kapitan Tournier decyduje się przygarnąć dzieci. Nadaje im imiona Jules i Julie...
Prawda, że brzmi fanie? :D A to dopiero wstęp do akcji, pierwsze dwa odcinki. Niestety, animacja psuje odbiór całości i aż mnie ściska z tego powodu. Ale o tym później. Kontynuujmy naszą przygodę!
12 lat później, emerytowany kapitan Tournier i jego adoptowane dzieci, żyją sobie spokojnie na francuskiej wsi. (A cesarzowa myśli, że dzieci nie żyją, ale i tak przywołuje do siebie ojców Julesa i Julie i zamienia ich w kamień). Nie wiedzą zbyt wiele o swoim pochodzeniu (niestety, pierwsze 4 odcinki ogladałam po francusku, więc nie potrafię stwierdzić czy stary wilk morski im wmówił, ze są takimi prawdziwymi bliźniakami - byłby zdolny - czy po prostu twierdził, ze je adoptował w normalny sposób, czy też po prostu nie zdradzał szczegółów). Dzieci wiedzą co nieco o swojej mocy, i dość często łamią zakazy tatusia dotyczące jej używania na widoku. Zabawkowa łódka i spuszczenie lania szkolnemu łobuzowi są przecież ważniejsze niż ukrywanie niezwykłych zdolności! Kochane rozrabiaki. Ach, no i pan kapitan ma chińskiego sługę, który zmasakrował tego szkolnego łobuza, który chciał się na Julesie i Julie zemścić po szkole. Zbliżają się 12 urodziny bliźniąt i w odwiedziny wpada Martin, posiadający już własny statek, ale wciaz utrzymujący przyjacielskie kontakty z dawnym przełożonym. Dzieciaki są wniebowzięte, bo przyjazd Martina oznacza świetne opowieści o podróżach, przygodach, zaliczaniu panienek, prezenty i w ogóle. Dzieciaki prawie roztrzaskują samochód Martina, ale znów objawia się ich moc... W międzyczasie kapitan zaczyna mieć bóle serca i wzywa zaprzyjaźnionego lekarza. Nie robi sobie zbyt wiele z jego zaleceń i cała gromadka (minus lekarz) wybiera się na wycieczkę do Paryża. Podziwiają najnowszy cud techniki - wieżę Eiffla oraz wybierają się do opery. Julie zaciesza.
W operze jednak nie jest wcale tak milusio, bohaterowie spotykają ambasadora Chin, któremu źle z oczu patrzy. Martin się w zamian źle patrzy na ambasadora. Jakby tego było mało, dzieci nieświadomie używają swojej mocy i heroicznie ratują baronową przed spadającym wazonem. Wszystko widzi ambasador, któremu źle z oczu patrzy. Najprawdopodobniej wie o starej przepowiedni o chńskim chłopcu i blond dziewczynce i zaczyna coś podejrzewać. Robi mały risercz i podchodzi do dzieci, pyta się co tu robią, ile mają lat i o inne rzeczy, których nie zrozumiałam po francusku. Dzieci odpowiadają, wbrew prostestom kapitana Tournier i Martina. Ambasador wysyła maila, tfu, to znaczy telegram do cesarzowej, babochłop wpada w szał i ponownie wysyła za dziećmi Człowieka z Siekierą.
Chiński służący tymczasem spotyka się na potajemnych schadzkach z mężczyzną, któremu twarz nie mieści się w kadrze.
Dzieci, Martin i kapitan wracają z opery, ale atakuje ich grupka Chińczyków, Martin próbuje się z nimi bić (próbuje), ale ogólnie latają w kółko. Chińczycy znikają. Kapitana po całej akcji znów boli serce i musi zostać pilnie przetransportowany do domu. Julie ma wyrzuty sumienia, Jules ją pociesza i ogólnie są kochani dla ojca.
Już w domu, kapitan ma poważną rozmowę z Martinem. Chce, by ten zaopiekował się dziećmi, gdy go zabraknie. Jest już stary i schorowany, lekarz też nie miał dobrych wiadomości. Zastanawiają się też, czy to odpowiednia pora, by wyjawić dzieciom prawdę o ich pochodzeniu. Chiński sługa wciąż chodzi na tajemnicze schadzki i wciąż twarz jego rozmówcy nie mieści się w kadrze. Do tego ekipa Człowieka z Siekierą zbiera informacje o bliźniakach, ich towarzyszach i namierza dom kapitana...
Jak na odpowiedzialnego, młodego człowieka przystało, Martin po dramatycznej konwersacji wyjeżdża się schlać w jakimś przydrożnym barze. Nawiązuje też kontakt z (krągłą) kelnerką, Paulette, która w ramach flirtów w rzeczywistości wyciąga z mężczyzny informacje na temat jego stanu materialnego (jest dziany! ma samochód!) i składa relacje barmanowi. Po kilku głębszych, udaje jej się namówić Martina na grę w karty za pieniądze, choć ten nigdy nie grał w karty za pieniądze.
Paulette: Zdradzę Ci sekret, na zapleczu tej speluny ma miejsce niezłe życie towarzyskie, gramy w karty, można zarobić...
Martin: Wiesz, nie grywam w karty na pieniądze...
Paulette: Zrób to dla mnie, bardzo chcę zobaczyć jak grasz w karty, bo to będzie takie sexy i będę Ci kibicować! :*
Martin: OK. :*
Karty były w jawny sposób oznakowane, a cała gra oszukana, ale martin się skapnął dopiero, gdy przegrał swoje prawo jazdy. Nie zdążył nawet się sprzeciwić i dostał czymś w łeb i ogólnie go brutalnie potraktowano. Paulette się sprzeciwiała, ale jej opór jakby osłabł, gdy dostała od barmana swój przydział.
Następnego ranka, podczas pobytu dzieci w szkole, gang Człowieka z Siekierą atakuje dom kapitana. Ten coś podejrzewał i był przygotowany (miał broń), ale przegrał z liczniejszym przeciwnikiem i został postrzelony w plecy. :< Dzieci, przebywając w szkole, mają wizję, że coś jest nie tak i zrywają się z lekcji. Udaje im się minąć ze zbirami (zmierzającymi do szkoły) i spotykają po drodze rannego ojca. Jules biegnie do domu po bryczkę i razem jadą do lekarza... Julie płacze. :< Wszystko oczywiście obserwuje chiński służący i znów idzie na schadzkę z tajemniczym człowiekiem, który wreszcie pokazuje twarz! To przywódca Society of Freedom, znany nam Shou Cow!
Niestety, kapitan umiera. :( Byłaby to bardzo wzruszająca scena, ale niestety jest tylko wzruszająca, bo animacja. :( Lekrza zostawia dzieci w swoim domu i wyjeżdża, by nadać do Martina telegram o smutnej wiadomości. W tym czasie na miejsce przybywa Shou Cow, zdradza dzieciom więcej informacji o ich pochodzeniu, opowiada jak je uratował i o tym, ze muszą razem uciekać, odnaleźć Martina i pojechać do Chin, by wypełnić przepowiednie. Mów też o tym, ze cesarzowa więzi ich prawdziwych ojców i taka jest ich przewaga nad Kapitanem Tournier, że żyją. No, w każdym razie, muszą uciekać. Przy okazji, okazuje się, że Chińczycy, którzy zaatakowali naszych bohaterów w Paryżu to członkowie Society of Freedom, a nie zbiry Człowieka z Siekierą. Że niby testowali zdolność dzieci i ich opiekunów do obrony czy coś. Bohaterowie uciekają w ostatniej chwili, gdy lekarz powraca do domu, zastaje już tylko zbirów Człowieka z Siekierą. Ci chcą go zabić, bo nie wierzą w wersję z ucieczką dzieci i śmiercią kapitana, ale w końcu zostawiają lekarza w spokoju, gdy odnajdują ciało zmarłego...
Wracając do Martina, okazuje się, że został ciężko pobity i wyrzucony do lasu (impreza musiała być ostra), ale uratował go leśniczy/drwal. Po kilku dniach dochodzi do siebie i odbiera telegram o tym, że kapitan nie żyje i drugi o tym, że dzieci zniknęły. Nie wie za bardzo co ma robić, więc za kasę wyłudzoną od drwala, jedzie do Paryża. Ma szczęście, bo do sierocińca w Paryżu, "na przechowanie" Shou Cow oddaje bliźniaki i wyrusza tropić Martina. Żeby nie było za pięknie, Jules i Julie stają się obiektem drwin ze strony reszty sierot (samych chłopców). A pani opiekunka tego nie widzi, bo ślepo ufa Stefanowi - młodocianemu przestępcy i sadyście, bo jest "jej najstarszym wychowankiem". Ponadto, drużyna Człowieka z Siekierą okazuje się mieć wtyki w sierocińcu, pod osobą sprzątaczki - matki jednego ze zbirów. Ta informuje o wszystkim syna. Shou Cow tymczasem, podążając  za kradzionym samochodem Martina, trafia do naszej ulubionej speluny, w której pracuje Paulette. W ramach akcji odtworzenia wcześniejszego zajścia, również daje się wciągnąć w grę w karty, z tym, że od razu widzi kant. Nie dość, ze ogrywa całą resztę do zera to odzywa się w nim badass i robi rozpierduchę (w ramach samoobrony). No i zabiera wygraną sumę. Mendoza approves.
Paulette wybiegła z baru zaraz po tym, jak się zaczęła rozpierducha. Ruszyło ją sumienie (albo widzi, kto teraz ma zielone), wykazuje skruchę i proponuje pomoc Shou Cow. Ten się zgadza, bo nie umie prowadzić (serio?). I wyruszają w siną dal!
Następnego dnia Człowiek z Siekierą osobiście odwiedza sierociniec, w celu przeprowadzenia badania środowiskowego.
CzS: Chodzą słuchy, że trafiło do pani dwoje dzieci, podobno rodzeństwo - azjatycki chłopiec i blond dziewczynka.
Opiekunka: Nie, nie ma tu takich.
CzS: Słyszałem co innego.
Opiekunka: Nie ma tu nikogo takiego, żegnam pana
CzS: Ale...
(trzask drzwi)
CzS: :<
I już siekiera by poszła w ruch, gdyby nie to, że w pobliżu czaili się się też kumple z Society of Freedom. Na ulicy rozpętuje się krwawa jadka. Chiński służący, jako dowódca oddziału, ma zaszczyt postrzelenia jednego ze zbirów (co, ze względu na oszałamiającą mimikę twarzy robi z nieco obojętnym, spokojnym uśmiechem. Shou Cow, z kim ty się zadajesz!?). Wyczuwając nadciągającą policję, oba gangi uciekają.
Chłopcy z sierocińca kontynuują fizyczne i psychiczne znęcanie się nad bliźniakami. Gdy jeden z nich próbuje pocałować Julie, Jules skacze na niego (i potem resztę) z pięściami, kopniakami i takimi tak, ale przybywa Stefan z kijem. Już ma dać lanie Julesowi, gdy podbiega do niego siostra, chwytają się za ręce i dzięki ich mocy, kijek wybucha. Opiekunka jest jakby mniej ślepa i przybiega na miejsce akcji. nikt nie potrafi jej powiedzieć co dokładnie zaszło, prócz tego, ze Jules wysuwa "poważne oskarżenia", ze Stefan i jego koledzy zaatakowali Julie i tylko się bronili. Cały wybuch kijka odbija się szerokim echem, opiekunka okazuje się być wyznawcą parapsychologii i po wysłuchaniu zeznań Stefana i bliźniaków wręcza im książkę o telekinezie i zachwycona opowiada o tym, że wezwie lekarza, by ich zbadał... ale nie takiego zwykłego... (ja bym się bała). A przecież była tak wierna Shou Cow i nie zdradziła się na temat pobytu dzieci.

To wszystko dzieje się w obejrzanych przeze mnie do tej pory 9 odcinkach. Akcja, fabuła, bohaterowie są fajni, całość w moim klimacie tylko ta animacja.
Ach, no i serial ma fajną muzyczkę. Sama czołówka jest przeurocza i rytmiczna (i gdyby tylko serial miał choć taką animację jak czołówka...), do tego nieźle zapada w pamięć:
Przyłapałam się na tym, że wczoraj na zajęciach nuciłam sobie pod nosem "alłajs soł kul, Żuli end Żul!".

Niestety, animacja jest zła. :( Wiecie, ze jestem osobą, która jest oczarowana praktycznie każdym rodzajem animacji, i bardzo nie lubię się na jej temat wypowiadać negatywnie. Nie rozumiem przekreślania serialu na podstawie animacji (np. uznawanie wszystkiego sprzed 2010 roku za przestarzałe, albo każdego 3D za nienaturalne brzydactwo). Niestety, "Twins of destiny" mają jedną z najgorszych animacji, jakie widziałam. O ile pierwszy odcinek wygląda spoko i ma swój urok, pomimo statyczności, tak kolejne nie dość, że są statyczne, to jak już postaci się ruszają to ruszają się dziwnie. Widać braki w ilości klatek. Pojawiają się derpy, co mogłoby się wydawać niemożliwe, jak klatek jest mało, to powinny być dopracowane, nie? Postaci poruszają się ajk epileptycy, kopią przeciwników w ścianę i czasem nawet nie mrugają!!! W ogóle, ekspresji twarzy nie ma przez 90% czasu (co po trochu nadrabia bardzo dobry dubbing). Serial powstał w 1991 roku, a wygląda jak najstarsze odcinki Scooby Doo (przy czym Scooby ma o niebo więcej uroku). Dla porównania, inne seriale pana Chalopin, jak "Tajemnicze Złote Miasta", "Ulisses 32", M.A.S.K. czy "Inspektor Gadżet", pochodzące z lat 80, mają o wiele lepszą, po prostu bardzo ładną animację, jedną z najlepszych w animacji telewizyjnej tamtego okresu. A z produkcji innych twórców - choćby moje ukochane "Lochy i Smoki" (Szila taka kochana <3). Natomiast jeśli chodzi o same lata 90 - dla porównania, rok później ukazały się pierwsze odcinki Sailorek, animowani X-meni, "The real ghostbusters", "W pogoni za Carmen Sandiego", Tintin, Hulk czy "Kapitan Planeta". Z ciekawości sprawdziłam, jak wyglądają inne produkcje francuskie z tamtego okresu - może po prostu był w kraju jakiś kryzys? LIPA. "Sophie i Virginie" (zamierzam obejrzeć), też francuskie, też z początku lat 90, też w koprodukcji z australijską telewizją - ma ładną animację. Mało tego, zaryzykuję stwierdzenie, że animacja w serialu Johnny Quest, któremu w tym roku stuknęła pięćdziesiątka, prezentuje się lepiej - tak, jest statyczna, ale wszystko nadrabiają staranne rysunki i grube, stylizowane, komiksowe kontury. No i zwierzęta.
Serio, animacja jest zła. Aż mi głupio z powodu moich żartów o Crystalu, którego nawet nie oglądam, a założę się, że pomimo tych wszystkich derpów animacja jest o wiele, wiele lepsza.

Kreskówka ma ciekawą fabułę o ogromnym potencjale, będę ją dalej oglądać. Zdążyłam poczuć "klimat" produkcji (choć gdyby go połączyć z o wiele lepszą animacją, klimat byłby jeszcze lepiej odczuwalny i może nawet tworzył coś niezapomnianego) oraz polubiłam bohaterów (szczególnie Martina, Paulette i Shou Cow). I dlatego jest mi strasznie przykro, że tak bardzo zaciśnięto pasa, jeśli chodzi o animację. Mogłaby być to kolejna, wciągająca, ponadczasowa przygoda. Ze względu na realizm opowieści, w stylu produkcji aktorskich, na pewno by zdobyła w niektórych kręgach status "kultowy". Gdy przeczytałam opis zastanawiałam się "JAKIM CUDEM TO NIE JEST BARDZIEJ ZNANE, BRZMI SUPER!!".
Moje narzekania na animację wynikają też z tego, że zdążyłam poczuć sympatię do tej opowieści. Tak, animacja ssie, jest bardzo słaba, ale mam nadzieję, że jak już to przetrawicie i przygotujecie się psychicznie, to ktoś z Was da szansę temu serialowi.
Inna sprawa to to, że widzę ten ogromny potencjał, sama uwielbiam takie klimaty i mnie po prostu boli, że tak skiepszczono sprawę animacją. A im więcej czytam na temat serialu, tym bardziej jest mi przykro. Dla Jeana Chalopina, ten serial zdawał się być czymś bardzo osobistym. Jego żona jest Chinką, i stworzył tę historię z jej pomocą, z fascynacji kulturą i historią Chin. W coś, w co się wkłada tyle serca, nie powinno być tak potraktowane.
© 2015 - 2024 Annorelka
Comments28
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In
rainhowlspl's avatar
Przeczytane!

Przyznam, że jak zerknęłam wtedy na pierwszy odcinek to animacja wydawała mi się ok. Może nie nadzwyczajnie dopracowana, ale tła i stylizowanie postaci wyglądem i ubraniami na właściwą im kulturę mi się podobało. Ale teraz zerknęłam na jakiś nasty odcinek na YT i... cóż, rozumiem, co masz na myśli :/

Mimo wszystko wydaje mi się, że bardzo fajnie, że odkryłaś tę serię. Fabuła brzmi ciekawie.